Coś, co zacznę systematycznie pisać w przyszłości.
Coś, co wprowadzi was w świat Daniela i jego przyjaciółek.
🎀
Mieszałem powoli pomiędzy miodowymi, a czekoladowymi płatkami owsianymi, opierając cięższą niż zazwyczaj głowę na otwartej dłoni i oblizując z nawilżonych ust zimne mleko bez laktozy. Nie potrafiłem zebrać myśli; żyłem wczorajszym przyjęciem, które nie miało prawo się odbyć. Odkąd stałem się pełnoletni zakazałem mojej rodzinie kupowania tortów, prezentów od każdego z osobna i rzucania wśród życzeń niemającego najmniejszego sensu tekstu sto lat, kochany. Kto w tych czasach był w stanie tyle przeżyć? Sądziłem, że nikt, bo ludzi zabijało wszystko wokół, zaczynając od zdrad, kłamstw, złych wyborów na całe życie, a kończąc na nieuleczalnych chorobach, nieudanych operacjach czy uczuleniach na co drugi produkt znajdujący się w pobliskim supermarkecie. Wrzuciłem pełną miskę do zlewu, w którym znajdowały się zaschnięte naczynia i czekałem jak do kuchni wejdzie przemiła blondynka, pomruczy pod nosem, pokręci głową, a wracając z treningu cały dom znowu będzie świecił niewyobrażalną czystością. Przywitałem się z nią w pośpiechu, kiedy wiązałem sportowe buty dostarczone przed ostatnim miesiącem roku i zrozumiałem, że za kilka dni będę musiał świętować przez kolejną noc, którą powinien poświęcić na sen, maraton czytelniczy lub kilkugodzinne gry na konsoli mającej już swoje lata. Westchnąłem głośno na samą myśl wybierania bukietu, prasowania białej koszuli, komplementowaniu jej w nowej sukience, wypiciu co najmniej dwóch kieliszków wina, które chciałbym zamienić na chłodne piwo i spróbowaniu potraw przywiezionych przez catering chwilę przed moim powrotem. Nie minął rok naszego związku, a ja wiedziałem, że jestem z nią z przyzwyczajenia, które częściej wkradało się do małżeństw będących ze sobą przez długie lata.
-Tylko wróć na obiad. - szepnęła przekręcając kurek z gorącą wodą, a w mojej głowie dalej wybrzmiewały jej wczorajsze słowa happy birthday, Daniel wypowiedziane z niepotrzebną słodkością.
-Zawsze wracam. - zaczesałem włosy do tyłu rozmyślając nad wizytą u fryzjera. -Chyba, że stracę pamięć w drodze do domu.
-Nawet nie wolno Ci tak myśleć, skarbie. -rzuciła żółtą szmatkę na blat i podchodząc do mnie poprawiła mi kaptur od kurtki. -Kocham Cię, uważaj na siebie.
***
Przemęczony po ostatnim treningu przed wyjazdem patrzyłem na połyskujący bilet lotniczy, a także kartę informującą o udogodnieniach w hotelu pięciogwiazdkowym znajdującym się w Zakopanem; w kraju, w którym mógłbym się urodzić, gdyby nie istniała rodzinna Norwegia. Lubiłem momenty tuż przed wschodem słońca, kiedy stałem na balkonie wpatrując się w śnieg i odpoczywając od codziennego krajobrazu powtarzając po cichu jedyne słowa znane z języka ojczystego Stocha, Żyły, Kubackiego, Huli, Kota czy Wolnego. Hamując przed skrzyżowaniem przypomniałem sobie z jakim trudem próbowałem się nauczyć odpowiedniej wymowy dzień dobry, dobry skok, dziękuję i przekleństwa, które przyniosło najmniej problemu. W zamyśleniu ledwo zatrzymałem się przed przejściem dla pieszych i nie mogłem uwierzyć w to, co widzę przed sobą. Przed moim samochodem przechodziła grupa kobiet; śmiały się, zajęte wysłuchaniem tej, która miała na sobie asymetryczną, szaroniebieską kurtkę, czarne muszkieterki i trzymała kurczowo dwie duże torby. Z przejęciem nie mogłem oderwać od nich wzroku. Minęło osiem lat odkąd widziałem wszystkie razem po raz ostatni, a one jedynie dojrzały do swojego prawdziwego wieku. Ruszając powoli zapamiętałem nazwę ulicy i wyjmując ze schowka niewielkie zdjęcie zaśmiałem się pod nosem, kiedy rozstając się z nimi fotograf zatrzymał mnie chwilę przed wyjściem przekazując ich ostatnią prośbę - one chcą powtórzyć zdjęcie, sorry, wyszło rozmazane. Gdybym w nocy nie musiał lecieć do Polski, zaparkowałbym samochód na zakazie lub niestrzeżonym parkingu, byle się spotkać, zagadać i usłyszeć z osobna ich melodyjne głosy przepełnione szlachetnym śmiechem. Odwróciłem fotografię i zerknąłem na pochyłe A, E, H, I, J, N, R, V zapisane czarnym atramentem.